Joanna Kruszewska „Wszystko się zaczyna” (recenzja)

fot. Maciej Januchowski

Za każdą przyjemność trzeba zapłacić i czasami lepiej dwa razy się zastanowić, czy chwila radości warta jest swojej ceny.
Seniorka rodu Bialickich oraz jej najmłodsza wnuczka mimo obaw związanych z przeprowadzką przekonują się, że trafiły w wyjątkowe i przyjazne miejsce, w którym areszcie mogą być po prostu sobą. Wydawać by się mogło – sielanka. Obie panie jednak doskonale wiedzą, że zostawiły za sobą mnóstwo nierozwiązanych problemów, które z czasem zdają się nawarstwiać. Między nimi a pozostałymi członkami rodziny padło wiele rzuconych pod wpływem emocji słów, wzajemnych oskarżeń i osobistych przytyków.
Czy powrót jest jedyną drogą do odbudowania więzi rodzinnych, czy może potrzeba im właśnie dystansu, odległości, aby lepiej zrozumieć zarówno siebie, jak i najbliższych?
Bohaterowie tej opowieści pojawili się także w książce Nic się nie kończy.

Bez przesady mogę powiedzieć, że jest to książka o oczekiwaniach, które mamy względem innych ludzi. Choćby na ich wiek. Im człowiek starszy tym mniej mu wypada. Ale czy tak musi być? Czy chcemy się ograniczać ze względu na to czy coś wypada nam robić lub nie? Lepiej się nie ograniczać, a żyć.

To dobrze przemyślana, zaplanowana i napisana obyczajówka. Dzięki lekkiemu językowi, jakim została napisana po stronach płyniemy bez zakłóceń. To z kolei oznacza, że czytanie takiej pozycji to sama przyjemność. Wielkim plusem jest również potężny zastrzyk humoru w książce. Ma się wrażenie, że jest on naturalny i nie wymuszony. Czyli znów słowa podziwu dla autorki.

Czas poświęcony na „Wszystko się zaczyna” nie będzie czasem straconym.

Może ci się spodobać również Więcej od autora

zostaw komentarz