Joanna Kruszewska „Wszystko się zaczyna” (recenzja)
Za każdą
przyjemność trzeba zapłacić i czasami lepiej dwa razy się
zastanowić, czy chwila radości warta jest swojej
ceny.
Seniorka rodu Bialickich oraz jej najmłodsza wnuczka
mimo obaw związanych z przeprowadzką przekonują się,
że trafiły w wyjątkowe i przyjazne miejsce,
w którym areszcie mogą być po prostu sobą. Wydawać
by się mogło – sielanka. Obie panie jednak doskonale wiedzą,
że zostawiły za sobą mnóstwo nierozwiązanych
problemów, które z czasem zdają się nawarstwiać. Między
nimi a pozostałymi członkami rodziny padło wiele rzuconych
pod wpływem emocji słów, wzajemnych oskarżeń i osobistych
przytyków.
Czy powrót jest jedyną drogą do odbudowania
więzi rodzinnych, czy może potrzeba im właśnie dystansu,
odległości, aby lepiej zrozumieć zarówno siebie, jak
i najbliższych?
Bohaterowie tej opowieści pojawili
się także w książce Nic się nie kończy.
Bez przesady mogę powiedzieć, że jest to książka o oczekiwaniach, które mamy względem innych ludzi. Choćby na ich wiek. Im człowiek starszy tym mniej mu wypada. Ale czy tak musi być? Czy chcemy się ograniczać ze względu na to czy coś wypada nam robić lub nie? Lepiej się nie ograniczać, a żyć.
To dobrze przemyślana, zaplanowana i napisana obyczajówka. Dzięki lekkiemu językowi, jakim została napisana po stronach płyniemy bez zakłóceń. To z kolei oznacza, że czytanie takiej pozycji to sama przyjemność. Wielkim plusem jest również potężny zastrzyk humoru w książce. Ma się wrażenie, że jest on naturalny i nie wymuszony. Czyli znów słowa podziwu dla autorki.
Czas poświęcony na „Wszystko się zaczyna” nie będzie czasem straconym.