Wywiad z Peadarem O’Guilinem, autorem młodzieżowej powieści „The Call. Wezwanie”

fot. Mark Condren

Wymyśliłeś przerażający świat z dziwnymi, obrzydliwymi stworami. W twojej książce nastolatki znikają na trzy minuty, pojawiają się w tym piekielnym świecie i muszą pozostać przy życiu, walcząc z groźnymi wróżkami zwanymi Sidhe. Skąd ten pomysł?

Taki obraz pojawił się w mojej głowie, gdy pewnego dnia wyszedłem na spacer. Zobaczyłem osobę znikającą nagle z zatłoczonego pokoju. Jej ubrania upadły na podłogę, a wszyscy pozostali byli przekonani, że stało się coś strasznego. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, dlaczego ta osoba zniknęła i gdzie się pojawiła. Odpowiedź nadeszła, kiedy połączyłem tę wizję z opowiadaniami, które napisałem kiedyś, bazując na tych bardziej przerażających fragmentach irlandzkiej mitologii. 

Większość nastolatków wraca stamtąd martwa. To brutalny świat, pełen przemocy, ale domyślam się, że młodzież uwielbia takie historie, prawda?  

Tak (śmiech), choć niektórzy dorośli są tym faktem zaniepokojeni. Pojawiło się kilka recenzji, w których ktoś napisał: „Uwielbiam tę książkę, ale młodzież nie powinna jej czytać”. Dorośli zapominają, jak to jest być młodym i całkowicie nieustraszonym. Pamiętam zjeżdżanie z wysokiego wzgórza na rowerze. Pamiętam, jak zwisałem z gałęzi, wysoko nad ziemią, podczas gdy „koledzy” rzucali we mnie kamieniami. Potem wróciłem do domu i kiedy rodzice spytali, co robiłem, odparłem, że nic takiego: „Wiecie, po prostu się bawiłem”.

Przeczytaj również: Peadar Ó Guilín „The Call. Wezwanie” (recenzja)

Za co jeszcze nastolatki mogą pokochać tę książkę? Dla kogo jeszcze ona jest? 

Dla ludzi, którzy lubią rozbudowane światy, którzy lubią Irlandię. To też książka dla miłośników mitologii i mrocznych, smutnych historii. Ale to tylko niektóre aspekty. Tak jak Polska, Irlandia też ma długą historię bycia krajem uciskanym, skolonializowanym i walczącym z większymi państwami. Jeśli przyjrzysz się bliżej książce „The Call”, zobaczysz wiele ważnych kwestii pojawiających się w tle. Dostrzeżesz smutek po stracie kultury i gorycz, którą czujemy z powodu tego, co nam zrobiono.

Nie zapominajmy, że to też opowieść o uniwersalnych wartościach, uczuciach i problemach, takich jak przyjaźń, miłość, nadzieja, walka o przyszłość. To historia o radzeniu sobie z bólem po stracie bliskiej osoby, dojrzewaniu, ale również o rywalizacji, zazdrości i nienawiści.

Cóż, chodziłem do szkoły z internatem. To szczelnie zamknięty świat, w którym buzują te wszystkie wspomniane przez ciebie emocje. Nie ma dla tych napięć żadnego ujścia. Jeśli walczysz z kolegą z klasy, zobaczysz go przy śniadaniu, potem na lekcjach, a potem na boisku. Niektórzy uważają, że to niezdrowe środowisko, ale to z pewnością idealny sposób, by poznać bliźnich. Mam nadzieję, że udało mi się to odzwierciedlić w książce.

 Jesteś z Irlandii, więc to oczywiste, że inspirowałeś się irlandzką i celtycką mitologią, ale w „The Call” są też polskie wątki. Dlaczego?

Irlandia jest obecnie skomplikowanym miejscem. Z jednej strony moimi sąsiadami są Afgańczycy, z drugiej mieszka Afrykańczyk z żoną, która jest Angielką. Jako pisarz nie zobrazowałbym Irlandii właściwie, gdybym nie uwzględnił bogactwa różnych grup, które zamieszkują ten kraj – ich etniczności, orientacji seksualnej, poglądów politycznych czy religijnych. Polacy stanowią obecnie jedną z najliczniejszych grup imigrantów w Irlandii. Są naszymi współpracownikami, sąsiadami i przyjaciółmi. Mamy szczęście, że tu są. Nie wyobrażam już sobie Irlandii bez nich.

A co inspiruje cię w irlandzkiej mitologii?

W czasach średniowiecza Irlandia była znana jako „Kraina Świętych i Naukowców”. Mieliśmy tak wielu duchownych, że gdyby któryś mnich się skaleczył, trzech kolejnych mogłoby go zastąpić. Jedną z rzeczy, które robili, było zapisywanie wszystkiego. Dosłownie wszystkiego, włączając w to przepisy kulinarne i klątwy. Pisali wiersze o swoich kotach i drzewach, na których siedziały. Na szczęście dla mnie spisywali także pogańskie wierzenia, które później zostały zastąpione chrześcijańskimi. W rezultacie przetrwała ogromna liczba starożytnych opowieści zawierających wszystko – zaczynając od seksu i przemocy, a kończąc na potworach, romansach, przygodach i humorze. Niezależnie od tego, w jakim jest się nastroju, znajdzie się tam coś dla siebie. Ale widocznie dorastając obok rzeki, która nazywa się Jezioro Gałek Ocznych (ang. Lake of Eyeballs), bardziej pociągają mnie te mroczne aspekty.

Zobaczymy „The Call” w kinie lub telewizji? To przecież świetna historia do sfilmowania!

Mam nadzieję, że kiedyś zobaczymy. Dostałem już kilka pytań o współpracę w tym zakresie, ale to jeszcze nic pewnego. Zgadzam się, że byłoby świetnie zobaczyć „The Call” na dużym ekranie, obok ludzi, którzy głośno jedzą popcorn i śmieją się w niewłaściwych miejscach. (śmiech)

Z czysto praktycznego punktu widzenia kontrakt filmowy napełniłby mój portfel pięknymi dolarami amerykańskimi. Może wystarczyłoby ich, żebym mógł zrezygnować z pracy i zająć się tylko pisaniem. Tego zawsze chciałem.

Nie mogę się doczekać drugiej części „The Call”, więc na końcu zapytam po prostu, czy będzie. Możesz to zdradzić?

Następna książka jest już skończona. Jej tytuł to „Inwazja” (ang. Invasion). Dużo ludzi ginie, za dużo, by ich tu wymienić. Niektórzy z nich na to nie zasłużyli, ale autor musi być bezlitosny. Po tej książce nie będę pisał kolejnych z tymi postaciami. Nie lubię niekończących się serii. Przyjemność, którą odczuwam podczas pisania, pochodzi głównie z tworzenia nowych światów i nawet gdy jestem w samym środku pracy nad nową książką, część mnie już pragnie zająć się czymś nowym. I to właśnie będę robił w czasie nadchodzących miesięcy – będę projektował zupełnie nowy świat.

źródło: Czwarta Strona

Może ci się spodobać również Więcej od autora

zostaw komentarz