Joanna Rudniańska „Sny o Hiroszimie” (recenzja)

fot. Maciej Januchowski

Jest to thriller psychologiczny.

Joanna Rudniańska serwuje rodzinne dramaty, duszone w gęstym od klisz i gry konwencjami, popkulturowym sosie. Z Hiroszimą w tle.

Życie Bibi, wziętej psychoanalityczki, upływa na szarpaninie. Z jednej strony – żonaty kochanek. Z drugiej – matka, sławna artystka. Niegdyś słynna w całej Warszawie skandalistka, dziś chyba po prostu dziwaczka. W jej małe, osobiste dramaty natrętnie wciskają się tragedie nieporównywalnie większego kalibru. Katastrofa smoleńska. Trzęsienie ziemi na Haiti. Wreszcie – Hiroszima, która w powieści urasta do rangi symbolu.

W książce „Sny o Hiroszimie” najważniejsze są katastrofy. To wokół nich toczy się opowieść o życiu bohaterów. Autorka wybrała te najbardziej znane jak Czarnobyl, Smoleńsk, tsunami czy trzęsienia ziemi. Pokazuje również, że czasem łatwiej jest nam przeżywać emocje związane z kimś kogo nie znamy niż poradzić sobie z tymi własnymi. W sposób ciekawy pokazuje relacje międzyludzkie. Choć czasami stosuje ironię, to jednak jest w tym wszystkim czuła.

Zdecydowanie można powiedzieć, że „Sny o Hiroszimie” są książką o noszonych traumach, o wydarzeniach o których wciąż się mówi i pisze. Autorka pokazuje to prosto, bez zbędnej i skomplikowanej metaforyki.

Może ci się spodobać również Więcej od autora

zostaw komentarz