Barry Gifford „Dzikość serca” (recenzja)

fot. Maciej Januchowski

Saylor Ripley i Lula Pace Fortune to zakochana po uszy para. On – były więzień, skazany za morderstwo, ona – wrażliwa i sentymentalna dziewczyna, marząca o szczęściu we dwoje. Kiedy wskakują do białego kabrioletu i uciekają na południe Stanów Zjednoczonych, nie spodziewają się, z jakimi trudnościami przyjdzie im się zmierzyć. Zaborcza matka Luli posyła za nimi swego kochanka, w dodatku na ich drodze staje „anioł śmierci”, Bobby Peru. Kochankowie muszą więc przeciwstawić się zarówno złu w sobie, jak i temu pochodzącemu z zewnątrz.
Na kanwie Dzikości serca David Lynch nakręcił znany film z doskonałymi kreacjami Nicolasa Cage’a i Laury Dern.

Co można powiedzieć o książce, która stała się podstawą popularnego i kultowego filmu? Oczywiście to, że nie jest gorsza niż ekranizacja. Ten, kto filmu nie widział jest w jeszcze lepszej sytuacji, bo może sam stworzyć oczyma wyobraźni kreacje bohaterów. Ten, kto widział może być nieco zaskoczony choćby dialogami bohaterów.

Przez cały czas mamy do czynienia z emocjami. Napięcia jest w niej sporo i ma się wrażenie, że wybuch tej tykającej bomby, to tylko kwestia czasu. Szczególnie, że te emocje buzują w bohaterach, mieszają się te dobre z tymi negatywnymi, a czasem nawet sprzeczności. Zamiast motyli w brzuchu i ckliwości znajdziecie tu nieco inną odmianę miłości, ale równie mocną, intensywną i starającą się przezwyciężyć brutalność, w której przyszło jej się narodzić.

Mimo wszystko to lekka i przyjemna lektura. Dialogi, które mają delikatnie humorystyczny charakter działają na korzyść „Dzikości serca”.

Książka została zaprezentowana w audycji 13 stycznia

Może ci się spodobać również Więcej od autora

zostaw komentarz