André Aciman „Osiem białych nocy” (recenzja)
Mężczyzna przed trzydziestką udaje się na przyjęcie bożonarodzeniowe na Manhattanie. Poznaje tam kobietę imieniem Clara. W ciągu następnego tygodnia oboje spotykają się co wieczór w tym samym kinie. Mężczyzna jest zauroczony, ale ostrożny, nie chce wykonać pochopnego ruchu. Napięcie między dwojgiem stopniowo rośnie, towarzyszą mu niepewność, nadzieja i brak zaufania. Rozbudzone emocje kumulują się w ostatnią noc starego roku. Czy wraz z nim odejdą w przeszłość wszelkie wątpliwości?
Znając autora trzeba się liczyć ze sporym ładunkiem emocjonalnym. Jest to szczegółowe i momentami bolesne studium oczekiwań i nadziei, z jakimi zmaga się każdy człowiek, gdy rozpoczyna nowy związek. Autor obrał podobną drogę dla bohaterów jak w przypadku „Tamtych dni, tamtych nocy”. Nic nie jest łatwe, a wręcz wszystko skomplikowane. Znajdziecie w niej bogactwo rozbudowanych metafor, jednak z tonem pożegnania, wręcz żałobnym. Z drugiej jednak strony w książce jest sporo humoru. Bez wątpienia świat kręci się wyłącznie wokół Clary i Oskara. Nie ma w nim wojny, kłopotów finansowych, światowego kryzysu. Są tylko oni i ich przyjaciele.
Swoją drogą nie wiemy czy Clara jest piękna. Narrator skupia się wyłącznie na jej szyi czy zębach. Jednak warte podkreślenia są też nieliczne fragmenty książki, mówiące o zmarłym ojcu narratora. Odczuwa się, że był dla niego bardzo ważny, a ich relacja była wyjątkowa.
Na koniec dodam, że na książkę musieliśmy czekać osiem lat, bowiem pierwsze wydanie „Ośmiu białych nocy” ukazało się w 2010 roku. Jednak warto było czekać.
Książka została omówiona w audycji Weekend z dobrą książką – wydanie z 25/11/2018